Andrzej Krupa i Jan Kozłowski byli gośćmi 129. Studni Kulturalnej Jasielskiego Domu Kultury w piątkowy wieczór 25 października. Obaj panowie dzielili się wspomnieniami na temat wysiedlenia i zagłady Jasła w 80. rocznicę tamtych wydarzeń.
– Dzisiejsze spotkanie nazwaliśmy wieczorem refleksji. Dzieciństwo naszych gości było pełne wojennych przeżyć, musieli zostawić swoje domy i udać się na wysiedlenie. Pan Andrzej miał 10 lat w momencie wysiedlenia Jasła, a pan Jan był ośmiolatkiem, ich świadectwo tamtych dni jest dla nas bardzo cenne – podkreśliła Elżbieta Ruszała, gospodyni studni.
Andrzej Krupa dzielił się z przybyłymi, zarówno wspomnieniami związanymi z wybuchem wojny, czasem okupacji, jak i sierpniowym bombardowaniem miasta w 1944 roku.
– Najpierw zrzucono tzw. „choinkę”, która oświetliła część miasta, w tym ówczesny kościół OO. Franciszkanów. Moja ciotka, gdy to zobaczyła, narobiła krzyku, że trzeba uciekać, bo będzie bombardowanie. Poubierano nas szybko, mnie i rodzeństwo i zaczęliśmy uciekać. Od rynku ludzie uciekali w piżamach, koszulach nocnych, ubrani do połowy. (..) Zatrzymaliśmy się na terenie obecnego boiska szkolnego na Bednarskiej. Tam przeczekaliśmy bombardowanie i okazało się, że kilka tych bomb spadło na miasto i były zrzucane z samolotów. Jedna spadla na klatkę schodową budynku sąsiadującego z obecną szkołą muzyczną, druga spadła na chodnik w połowie kaplicy gimnazjalnej (kościół pw. Św. Stanisława B.M. – przyp. autora), od strony gimnazjum – wspominał Andrzej Krupa, który przed wojną mieszkał przy Bednarskiej 9.
Niemal półtora miesiąca po tych traumatycznych wydarzeniach zapadła decyzja o zagładzie miasta. Część mieszkańców uciekała pieszo, inni wsiadali do pociągów, jeszcze inni wozami.
– 13 września o 6 rano zaczęły po mieście jeździć samochody, wyć syreny i ogłaszali w języku polskim i niemieckim, że mieszkańcy muszą opuścić miasto. W międzyczasie ojciec przyszedł z pracy i zaczęliśmy się pakować. Mnie z rodzeństwem ubrano jak na zimę. Wsiedliśmy do ostatniego pociągu wyjeżdżającego z Jasła. Dojechaliśmy do Skołyszyna, gdzie trzeba było wysiąść, aby iść do Harklowej, gdzie mieszkali krewni. Jednak pojechaliśmy dalej, do Siepietnicy – mówił Andrzej Krupa. Niestety ani w Siepietnicy ani w Święcanach nie było wolnego miejsca. Cała rodzina udała się do Czermnej. Tamtejszy sołtys zorganizował już dla wysiedleńców rozlokowywanie po domach. Po różnych perypetiach udali się do przysiółka Czermna Nagórze. Tam pan Andrzej z rodziną do wiosny mieszkał w Czermnej. Później przeniósł się do Harklowej, gdzie kończył czwartą klasę szkoły podstawowej. Do Jasła wrócili w sierpniu 1945 roku.
Jan Kozłowski wraz z rodziną udali się do Jareniówki. Mieszkali tam miesiąc, później przenieśli się do Opacia, gdzie mieszkali już do końca wysiedlenia.
– Warunki były trudne. Mama przynosiła snopek słomy ze stodoły, rozścielała w kuchni, przykrywała prześcieradłem i wszyscy tam spaliśmy. Jak mogliśmy, tak pomagaliśmy gospodarzom. Tato handlował naftą. Wieczorem wychodziliśmy na górkę i patrzyliśmy jak Jasło płonie. To było coś bardzo nieprzyjemnego. (…) Gdy przeszła ofensywa, tatuś poszedł do Jasła zobaczyć czy dom został zniszczony. Mieszkaliśmy na Asnyka, tam zostały trzy domy i szkoła, które nie zostały zburzone. Dom, w którym mieszkałem przy Asnyka 1 miał stropy betonowe, Niemcy wrzucali do domów płonące pakuły nasączone ropą. Dzięki betonowemu stropowi spaliło się tylko jedno mieszkanie. Gdy wróciliśmy, zaczęliśmy porządkować splądrowane mieszkanie. Jasło było w gruzach, nie było sklepów, nie było prądu, świeciliśmy lampą naftową. (…) Wieczorem było bardzo nieprzyjemnie i po zmroku nie wychodziliśmy z domu – podkreślał Jan Kozłowski.
Podczas wieczoru pełnego wspomnień nie zabrakło pytań od przybyłych, którzy z ciekawością dopytywali gości o szczegóły życia podczas okupacji oraz budynki, które bezpowrotnie zniknęły z tkanki miasta.
pch