Młoda szczupła blondynka. Z wyglądu krucha i delikatna. Ale to tylko pozory. Marzena Figiel – Strzała, dziennikarka z wykształcenia, podróżniczka z zamiłowania, to bardzo silna i zdecydowana kobieta. Nie bez znaczenia tu jest zapewne góralskie pochodzenie, ale również – a może przede wszystkim – geny. Pasję do zwiedzania świata zawdzięcza bowiem rodzicom – mamie podróżniczce i ojcu himalaiście. Na swoją pierwszą wyprawę pojechała samotnie w wieku 18 lat do Maroka. Od tego czasu Afryka zawładnęła jej sercem na dobre. Jak przyznaje, w podróży kierują nią historie i ludzie. Szuka interesujących plemion, miejsc, ludzi którzy żyją, tak jakby czas zatrzymał się kilkaset lat temu. Swoją pasję łączy z pomaganiem. Stworzyła swój autorski cykl reportaży „Dzieci Świata”, w których nagłaśnia problemy, o których często nikt nie ma pojęcia oraz zbiera pieniądze na rzecz potrzebujących. W związku z realizacją kolejnego odcinka, na przełomie października i listopada ubiegłego roku wybrała się z mężem do Etiopii, w Dolinie Omo. Wrażeniami z tej wyprawy dzieliła się podczas kolejnego – już 117. – spotkania w ramach Studni Kulturalnej JDK, 9 września br.
– Ta opowieść nie będzie łatwa, ponieważ życie w Etiopii jest bardzo trudne, zdarzają się tam rzeczy, które są dla nas nie do pomyślenia – rozpoczęła spotkanie dziennikarka.
Jej zdaniem, Dolina Omo jest najbardziej wyjątkowym miejscem na ziemi. I trudno się z nią nie zgodzić. To właśnie tam zostały znalezione ślady Lucy, żyjącej ponad 3,2 mln lat temu najstarszej samicy Australopithecusafarensis, pierwszego przedstawiciela człekokształtnych. Ale jeszcze ważniejszym odkryciem, w miejscowości Kibish, było znalezienie szczątków najstarszego przedstawiciela Homo Sapiens, które liczą 230 tysięcy lat.
Pobyt w Etiopii zbiegł się z wojną domową, która wpłynęła nie tylko na sytuację w Dolinie Omo, ale również na sam przebieg wyprawy. Omal nie zakończonej tragicznie. Ale po kolei. Poznawanie tej części dawnej Abisynii zaczęliśmy od różnic, głównie kulturowych, choć nie tylko. W Dolinie Omo żyje 17 plemion (łącznie ok. 200 tysięcy osób), a przynajmniej taka jest oficjalna wersja. – Podczas mojego pobytu okazało się, że jest ich 19-20, ale nie wszystkie są nazwane. Wyjątkowe w nich jest to, że każde z nich posługuje się całkowicie innym językiem, ma inne rytuały, obrzędy, tradycje. To nie są jednak jedyne różnice. Społeczności są inne także wizerunkowo, bo żadne plemię nie chce wyglądać jak jego sąsiad. I na koniec – te grupy wcale nie żyją ze sobą w zgodzie. Wojownicze plemię Mursi toczy zaciekłą wojnę z innymi – relacjonuje Marzena Figiel – Strzała. Ale jest coś, co łączy wszystkich – czas, który dla nich zatrzymał się w miejscu.
MURSI
Plemię uznane za najbardziej agresywne w całej Afryce Wschodniej. Mężczyźni są tu zawsze zaopatrzeni w broń AK 47 (radziecki karabinek automatyczny opracowany tuż po II wojnie światowej przez Michaiła Kałasznikowa. Zastąpiony pod koniec lat 50 przez karabinek AKM. Szerokie rozpowszechnienie broni opartej na systemie AK, czynią tę konstrukcję jedną z najpopularniejszych wśród karabinków automatycznych XX i XXI – przyp. red., źródło: wikipedia.pl), którą kupują w Sudanie. Przebywanie w ich towarzystwie jest ryzykowne, bo uzbrojeni są nieprzewidywalni. Z kolei kobiety Mursi, słyną z talerzyków w ustach, tuneli w uszach i blizn na ciele.- Dla nich bardzo ważne jest okaleczanie ciała, bo jest to forma ozdoby. Zaś kobieta, która nie ma talerzyka uznawana jest za mało odważną. Ale na szczęście nie noszą ich na co dzień – dodaje podróżniczka.
Ciekawostką jest też kwestia żywienia. Posiłki, które składają się głównie z sorgo, kukurydzy i ciecierzycy, dla chłopców są zbyt ubogie w witaminy. Dlatego codziennie rano upuszczają i piją krew zwierzęcia.
HAMER
Druga pod względem liczebności społeczność żyje na mało przyjaznych człowiekowi terenach, porośniętych głównie krzakami i małymi drzewami. Największym problemem w tej części Etiopii jest brak wody i tragiczny los kobiet, wcale nie spowodowany przez naturę…a ludzi.
Dziewczęta z plemienia Hamer są biczowane nie tylko z okazji święta Ukuli Bula(wejście chłopców w dorosłość – przyp. red), ale również z wielu – dla nas cywilizowanych ludzi – błahych powodów. – Widziałam trudne i brutalne rzeczy, widziałam jak wygląda cierpienie tutejszych kobiet. To one wykonują najcięższe prace, są biczowane podczas Ukuli Bula, mają robione blizny na ciele, które mają dodać im piękna. Wychodzą za mąż, kiedy są jeszcze dziećmi, ale nie mogą wybrać męża i poślubić tego, którego kochają. Nie mogą nawet uciec, bo rodzina taką bohaterkę znajdzie i doprowadzi do męża, który wymierzy jej karę za ucieczkę – opowiada pani Marzena.
Dalej, z filmowego reportażu dowiadujemy się, że kobieta, która ma mało blizn, nie zasługuje na mleko i kozie mięso. Bo blizny to odwaga i siła. Ich brak – to słabość charakteru i wstyd. Okrucieństwem też, zdaniem dziennikarki, jest wydawanie na siłę za mąż kilkunastoletnich dziewczynek. Często zdarzają się takie sytuacje, gdzie starszy pan, który już ma 3 lub 4 żony, postanawia ożenić się z 15-latką. – Ta ceremonia wygląda tak, że on zaciąga ją siłą do stodoły, gdzie jest łajno i siłą wkłada jej i swoją rękę do tego łajna w obecności tzw. baterman i wtedy to małżeństwo jest przypieczętowane – mówi zdruzgotana podróżniczka.
ARBORE I DAASANACH
Te plemiona, żyją przy samym ujściu Doliny Omo, co dla nich jest bardzo ważne. Dzięki rzece mają ryby, czyli pożywienie. Przynajmniej tak było jeszcze niedawna. Rząd Etiopii postanowił bowiem wybudować tamy Gibe na rzece Omo, co skutkuje coraz częściej brakiem jedzenia. Już teraz ludność Daasanach zmuszona jest do zjadania krokodyli – co dla wszystkich plemion z doliny Omo – jest niewybaczalne, bo krokodyle uznawane są za święte zwierzęta.
Z kolei Abore zamieszkuje najbardziej gorące miejsce w Dolinie Omo. Znane jest z tego, że kobiety i dziewczynki zakrywają głowy kolorowymi materiałami, chroniąc się w ten sposób przed udarem słonecznym. Tym co łączy te dwa plemiona, jest obrzezanie dziewczynek. Zanim zostaną poddane temu procederowi zaliczane są do grona krów i kóz, i tak też traktowane – jak zwierzęta. – Dziewczynka, która jest na tyle odważna i nie podda się obrzezaniu, zostaje wykluczona z plemienia, wyrzucona na pustynię, co jest jednoznaczne ze śmiercią. Dlatego też zazwyczaj poddają się zabiegowi, który wykonywany jest tępym narzędziem przez najstarszą kobietę w wiosce. Stąd też jest tam bardzo duży odsetek zgonów i zakażeń.
KARO
To przedostanie omawiane podczas spotkania w JDK plemię. Podobno najszczęśliwsze i najmniejsze w całej Dolinie Omo. Liczy zaledwie 3 wioski i tysiąc osób. Charakterystyczne dla tej grupy etnicznej jest malowanie się kolorowymi glinkami, co ma przypominać ptaki. Według legendy, Karo byli kiedyś członkami plemienia Hamer. Jednak brak pożywienia, dostępu do wody, zmusił ich do szukania innego miejsca. A pomógł temu jak zwykle przypadek. – Pastuszek, który zgubił swoje stado bydła, wybrał się na poszukiwania. Po kliku dniach, idąc ich śladem, odnalazł zwierzęta przy rzece Omo. Wrócił do plemienia z radosną nowiną i kilka osób poszło za nim i tam się osiedliło. Nowa grupa została nazwana przez inne plemiona Karo czyli ryba – podzieliła się ciekawostką Marzena Figiel – Strzała. To także jedyna grupa, w której dzieci są beztroskie i szczęśliwe, w dodatku mogą chodzić do szkoły. Dzięki edukacji i równouprawnieniu wszystkie bolesne rytuały i obrzędy zostały już dawno zapomniane. Nikt nikomu nie robi krzywdy, a kobiety rodzą w szpitalu. I – jak wszędzie na świecie – mają swoje sposoby na upiększanie. W tym przypadku robią dziurkę w wardze i wkładają tam kolorowe rośliny, na głowie zawsze noszą piórka, żeby się upodobnić do ptaków. Smutne jednak jest to, że szczęście Karo zostaje zaburzone. Mieszkańcy jeszcze nie są do końca świadomi, jakie zagrożenie niesie dla nich budowa fabryki cukru na pobliskim, jeszcze do niedawna polu bawełnianym. – Najmniejsze i najszczęśliwsze plemię w dolinie Omo za kilka lat może przestać istnieć, to miejsce całkowicie się zmieni. Co się stanie z Karo? Znalezienie innego miejsca może okazać się bardzo trudne, bo inne plemiona nie pozwolą im mieszkać na swoim terenie – zastanawia się dziennikarka.
SURMA
…i nigdy więcej. Najbardziej agresywne ze wszystkich omawianych podczas spotkania plemion. Rozpoznawalne jest przez wyjątkowe kompozycje z kwiatów na głowach, a nazwane – przez Marzenę Figiel-Strzałę – „dzieci – elfy”. Przy okazji, podróżniczka przyznała, że to właśnie ten region był głównym celem jej podróży, ale już nigdy więcej się tam nie wybierze. Podróż w te tereny próbuje odradzać także tym, którzy chcą poznać Surmę i ich – jak się okazuje – bandyckie zwyczaje. Ale planując tę wyprawę była zupełnie nieświadoma czyhających na ją niebezpieczeństw. Nigdzie nie mogła znaleźć informacji na temat Surma i nie rozumiała dlaczego nie chciał z nią tam jechać żaden przewodnik. Owszem, słyszała, że giną tam ludzie, ale przecież mówi się dużo różnych rzeczy, które – jak się później okazuje – mocno mijają się z prawdą. – W tym przypadku na pewno jest tak samo – myślała sobie w głębi duszy Marzena Figiel – Strzała. Niestety, w zasłyszane informacje okazały się koszmarną prawdą. Wreszcie, po półtora miesiąca poszukiwań, udało się znaleźć odważnego przewodnika. Pojechali, ale przezornie bez sprzętu fotograficznego. Mieli przy sobie jedynie 300 dolarów. Po całym dniu jazdy przez park narodowy, ekipa podróżników (pani Marzenie towarzyszył mąż – przyp. red) trafiła do budki, w której miał czekać na nich żołnierz i jechać z nimi dalej. Jednak na miejscu zastali tylko stertę plecaków pozostawionych przez turystów oraz policjanta, który nie miał zamiaru nigdzie stamtąd się ruszać. Pojechali więc sami, ale wycieczka skończyła się szybciej niż zaczęła. – Nagle z wysokiej trawy wyskoczyli Surma z bronią AK 47 i wyrzucili nas z busa, tłumacza rozebrali do naga i ukradli mu ubranie. Od nas chcieli pieniądze i sprzęt. Sprzętu nie mieliśmy, tylko 300 dolarów na opłatę tłumacza i policjantów. Zabrali nam te pieniądze ale byli wściekli, że nie mamy sprzętu, za który kupiliby sobie broń w Sudanie. Zostaliśmy pobici, przyłożyli nam broń do głowy i wykrzykiwali coś do nas. To był najbardziej przerażający moment w moim życiu – powiało grozą w opowieści. Nagle usłyszeliśmy dźwięk samochodu, który ich wypłoszył. A oni zniknęli w tej trawie tak nagle, jak się pojawili.
Po ponad półtoragodzinnym, pełnym różnych emocji, czasem nawet niedowierzania spotkaniu, przyszedł czas na pytania, do których nie trzeba było specjalnie nikogo zachęcać. Opowieść pani Marzeny wzbudziła żywe zainteresowanie tematem plemion Afryki i samych podróży, które różnie mogą się skończyć.
kp